Wyjście z terminala nie jest skomplikowaną sprawą. Znalezienie prawidłowego wyjścia to już nie lada wzywanie. Szczególnie dla mało wprawionej w podróżach osoby. Niczym się jednak nie denerwowałem. Ekscytacja przylotu do Nowego Jorku była tak duża, że przysłoniła wszystkie inne emocje. Nie czuć było zmęczenia podróżą i nie odczuwało się nerwów związanych z dojazdem na Camp. Głodu i pragnienia też nie odczuwałem. Myślałem tylko o tym, co za chwilę zobaczę. Nie mogłem się doczekać chwili, kiedy te wszystkie obrazy z wielu filmów, książek czy przewodników zobaczę na własne oczy. Nie zastanawiając się długo wyszedłem pierwszym możliwym wyjściem z terminala. Ale duchota, sobie pomyślałem. Tak zaczęła się moja przygoda na amerykańskiej ziemi.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy były wszechobecne żółte, nowojorskie taksówki. Jest ich tam naprawdę mnóstwo. Dużo więcej niż normalnych samochodów. Dosłownie na moment się zatrzymałem, żeby przyjrzeć się dokładnie otoczeniu. Patrzyłem, jak zachowują się ludzie i jakie jeżdżą samochody. Drapaczy chmur też szukałem. No dobra toalety też. Zapomniałem, że miałem iść do toalety, więc zrobiłem w tył zwrot do terminala. Po chwili,c kiedy wróciłem w to samo miejsce zacząłem już rozglądać się w poszukiwaniu komunikacji miejskiej na Manhattan. Upss. A którą mamy godzinę. Przypomniało mi się, że muszę zmienić godzinę na zegarku. O godzinę spytałem pierwszą napotkaną osobę. Była to osoba z obsługi lotniska. Przy okazji zostałem pokierowany w odpowiednim kierunku na autobus. To była moja pierwsza konwersacja w Nowym Jorku. Godzina i autobus. Teraz mogłem ruszyć na Manhattan!
Kupiłem bilet na autobus w cenie 17 dolarów. Żegnaj lotnisko Newark. Wrócę tutaj za około 3 miesiące, bo powrót do Polski miałem z tego samego lotniska. Zająłem miejsce w autobusie. Obok mnie usiadła Pani stewerdessa, która obsługiwała mnie w czasie lotu. Potwierdziła mi, że wsiadłem w dobry autobus i jedziemy prosto do centrum Manhattanu w kierunku dworca Port Authority, z którego miałem następny autobus. W czasie jazdy autobusem cały czas patrzyłem przez okno. Im bliżej było Manhattanu tym emocje robiły się większe. Styczność z tym miastem pierwszy raz w życiu to przygoda nie do opisania. Po niedługiej jeździe w oddali wyłaniają się budynki, takie jak w telewizji. Wysokie, drapacze chmur, które tworzą przepiękną panoramę miasta. Jak to w każdym dużym mieście bez korków się nie ominęło. Stanie w korku nieznacznie wydłużyło czas jazdy. Wreszcie się udało. Przystanek Port Authority Bus Terminal. Czas postawić nogę na słynnym Manhattanie.
Wiedziałem, że jestem w centrum. Przed podróżą do Nowego Jorku kolega powiedział mi, że z Port Authority do Time Square jest 5 minut na piechotę. Niestety brak czasu nie pozwolił udać mi się na słynne skrzyżowanie. Przestrzeń wokół dworca i tak zrobiła na mnie kolosalne wrażenie. Kompletnie nie byłem przyzwyczajony do takiego widoku i tylu ludzi! Nawet czułem się trochę dziwnie. Ogrom tych budynków, biegający ludzie, mnóstwo trąbiących samochodów. W pierwszym momencie trochę mnie to przytłoczyło. Stanąłem na środku i zacząłem się rozglądać dookoła siebie, tak jak to zrobiłem na lotnisku po przylocie. Szybko musiałem zmienić miejsce, bo ludzie zadeptali by mnie na śmierć. Znalazłem takie miejsce, gdzie nikt mnie nie przestawiał non stop i trochę udało mi się ochłonąć, a przede wszystkim przyzwyczaić do tego miasta.
Przemieszczanie z bagażem jest ciężkie i niewygodne. Dworzec Port Authority ogromny. Łącznie znajdziemy tam 5, a nawet licząc z podziemnymi peronami więcej pięter. Znalezienie odpowiedniej kasy, a następnie platformy, z której ruszał mój autobus to nie było łatwe zadanie. Jak zwykle w takich sytuacjach korzystam z najprostszych sposobów. Zapytałem się w pierwszym lepszym sklepie, gdzie kupie bilety na wymagany autobus. Po chwili udałem się pod wskazane miejsce, czyli trzecie piętro dworca. Bilet zakupiony, więc czas ruszyć na odpowiedni przystanek. Po dojściu na platformę numer, którego już nie pamiętam, zobaczyłem autobus z napisem Honsesdale. Eureka! To właśnie do tej miejscowości muszę się dostać!
Jakoś z powodu opuszczania Nowego Jorku nie było mi smutno. Wiedziałem, że jeszcze tu wrócę. Dlatego traktowałem tą szybką wizytę, jako rozgrzewkę przed daniem głównym. Wyjeżdżając z miasta, jeszcze rzuciłem ostatnie spojrzenia na Nowy Jork. Zrobił na mnie takie wrażenie, że jadąc do pracy na Camp, już nie mogłem się doczekać powrotu do tego miasta. W taki sposób ruszyłem w swoją drogę do Pensylvanii. Jest to zielony stan, który swoimi krajobrazami i klimatem bardzo przypomina Polskę. Podróż miałem bardzo spokojną. Uważnie śledziłem trasę przejazdu autokaru oraz nazwę każdego przystanku. Nie chciałem przegapić swojego przystanku. Wreszcie po upływie około 3,5 godzinie jazdy dojechałem na miejsce. Jestem w Honsesdale, gdzie czekać powinna na mnie, jakaś osoba z Campu. Zmęczony, ale uśmiechnięty wysiadłem na prawidłowym przystanku. Rozglądam się w lewo i w prawo, a przy tym zastanawiam się, czemu nikt mnie nie wita. Patrzę raz jeszcze w lewo i w prawo. Nikogo w koszulce Camp Equinunk & Blue Ridge nie ma. O kurka. Chyba jestem sam, w jakimś małym miasteczku, gdzieś w Pensylvanii. Co teraz robić?
Dodaj komenatrz: